„Mimo różnych ograniczeń Kościół w Papui Nowej Gwinei i na Bougainville jest żywy i radosny, czego często brakuje mi w Europie, w tym w Polsce” – zaznacza w rozmowie ks. Piotr Michalski ze Zgromadzenia Misjonarzy Świętej Rodziny, pracujący na wyspie Bougainville w Papui Nowej Gwinei.
W kontekście dyskusji o synodalności, wskazuje, że Kościół działa tam tak „co najmniej od lat 80. XX wieku”. „Świeccy w pełni uczestniczą w życiu tutejszego Kościoła i za niego odpowiadają. Kościół jest żywy przede wszystkim dzięki świeckim” – zaznacza misjonarz.
Piotr Dziubak KAI: Wyspa Bougainville w referendum zdecydowała o niepodległości. Na razie stanowi część Papui Nowej Gwinei. A jak rysuje się przyszłość?
Ks. Piotr Michalski MSF: Mieszkańcy Bougainville pokazali w referendum, że chcą niepodległości. To im się należało już od dawna. Chcieli niepodległości, zanim uzyskała ją Papua Nowa Gwinea. Mieszkańcy wyspy zawsze mieli to w sercu.
Bougainville jest małą wyspą. Jak wyglądają relacje z Papuą Nową Gwineą?
– Całość tworzą duże i małe wyspy, ale nie tak wielkie, jak Nowa Gwinea. Jedna z wysp charakteryzuje się już kulturą polinezyjską i jest dość odległa od nas. Latamy samolotem na małe wysepki, żeby odprawić Msze św. Pragnienie niepodległości jest, ale czy do tego dojdzie, trudno to dzisiaj powiedzieć. Boimy się też, podobnie jak wiele różnych organizacji pozarządowych, że jeśli Papua Nowa Gwinea nie przyzna Bougainville niepodległości, to dojdzie do rozruchów. Natomiast autonomia została przyznana. Czasami działania rządu Papui Nowej Gwinei wyglądają, jakby chcieli powiedzieć: „popróbujcie niezależności, zobaczcie, jak to działa. Chcemy wam dać niepodległość, ale nie wiemy, czy to zrobimy”.
Zrozumiałe, że nie angażujecie się w politykę…
– Oczywiście, że nie. Ta sprawa nie ma żadnego wpływu na ewangelizację. Nie możemy, jako księża, podejmować tematów politycznych w kazaniach. Zadajemy ludziom pytania. Oni mówią nam: „ojcze, w naszym referendum wzięło udział 98 proc. ludności, ale to było bardzo emocjonalne referendum”. Patrząc teraz na naszą rzeczywistość, na naszą gospodarkę, to nie wiemy, jak będziemy mogli sobie dać radę. Wcześniej było dużo emocji, teraz ze strony mieszkańców Bougainville jest zdecydowanie więcej refleksji. Ludzie stawiają sobie więcej pytań. Jednak większość opowiedziałaby się raczej za niepodległością.
Jak wygląda ewangelizacja na Bougainville? Jeśli faktycznie niepodległość stałaby się rzeczywistością, to jak rysuje się przyszłość Kościoła na wyspie?
– Po dziesięcioletniej wojnie, największą raną w ludziach jest brak pojednania. Cierpienie z tego powodu jest bardzo widoczne i czasami stanowi dużą trudność. Kościół stara się zrobić jak najwięcej w sprawie pojednania i trwałego pokoju, choć jest trudno po ranach spowodowanych dziesięcioletnią wojną. Wojna zakończyła się zawarciem pokoju w 2001 roku. Teraz musi on jednak osadzić się w sercach ludzi.
W tym kontekście trzeba zauważyć, że Kościół w Papui Nowej Gwinei jest naprawdę bardzo synodalny. W Europie mówi się dużo o synodalności, wszyscy się zastanawiają, jak go zmieniać i pojawiają się nieporozumienia, a u nas Kościół działa tak, co najmniej od lat 80. XX w. Świeccy w pełni uczestniczą w życiu tutejszego Kościoła i za niego odpowiadają. Kościół jest żywy przede wszystkim dzięki świeckim. Jako księża jesteśmy wśród nich obecni z sakramentami i zajmujemy się chrześcijańską formacją. W miejscach, gdzie nie ma kapłanów, ludzie świeccy świetnie dają sobie radę. Oczywiście oczekują, abyśmy jak najczęściej byli z nimi i mieli dla nich czas. Mimo różnych ograniczeń Kościół w Papui Nowej Gwinei jest żywy i radosny, czego często brakuje mi w Europie, w tym w Polsce.
Dla Polaków Papua Nowa Gwinea to jedno z najbardziej oddalonych miejsc na świecie. Czego Ksiądz musiał się nauczyć po przyjeździe tutaj? Co było największą niespodzianką?
– Przyjechałem z kolegą do Papui Nowej Gwinei w latach 90. XX w. Telefonów komórkowych jeszcze nie było. Rzadko można było zadzwonić do Polski. Dzięki temu m.in. zasmakowaliśmy jeszcze pierwotnego charakteru misji. Poznaliśmy misjonarzy, którzy zaczynali tu pracę w latach 50. XX w. Kiedy uczyłem się języka pidgin (mieszanina angielskiego z miejscowymi dialektami, jest to oficjalny język Papui Nowej Gwinei) w dżungli w prowincji Madang, to było piękne doświadczenie, ponieważ mogliśmy zaczerpnąć ducha misji w interiorze, który nie widział kapłana przez wiele miesięcy. Spotkaliśmy ludzi głodnych Słowa Bożego i Eucharystii. Mogliśmy zobaczyć ich autentyczność i radość ze spotkania z misjonarzem. Ludzie uczestniczyli w liturgii z entuzjazmem. To nam bardzo dodało sił i wzmocniło już na samym początku pobytu. Tym bardziej człowiek chciał być misjonarzem i cieszył się, że tu jest. Miałem szczęście pracować w różnych częściach Papui Nowej Gwinei, a teraz jestem na Bougainville. Ludzie dają mi tyle energii, że naprawdę chce się tutaj pracować, na każdym kroku epatują radością, są autentyczni, chcą być z Bogiem. Różnie to oczywiście wygląda. Nie zawsze człowiek spotyka „niebo na ziemi”, ale prawda i autentyzm wiary, które z nich promieniują są tak piękne, że chce się z nimi być i pracować.
O co ludzie najczęściej pytają? Jakie mają największe problemy?
– Zależy gdzie i z kim pracuję. Jeżeli to jest dżungla albo busz, to pytania i problemy są inne. Często pytają o rodzinę. Są przekonani, że w Europie żyjemy tak jak oni tutaj, w klanach, czy w plemionach. Myślą, że nasze rodziny nie ograniczają się tylko do najbliższej rodziny, rodziców i dzieci, ale żyją życiem całego plemienia, czy klanu. Pytają nas np. o domy, jak są zbudowane, jak wyglądają nasze relacje rodzinne i szukają analogii ze swoim stylem życia. Z kolei wśród studentów uniwersyteckich pytania dotyczą spraw dotyczących bardziej sensu życia i wiary. I te kwestie nie są aż tak intelektualnie skomplikowane jak w Europie. Młodych ludzi tutaj bardziej pociąga konkret i przykład, nie szukają jakiejś dywagacji paranaukowej.
ul. Kołłątaja 80/82
05-402 Otwock-Świder
kom. +48 512 800 971