Padał deszcz... Po całym dniu łażenia i jeżdżenia załatwiania tego i tamtego... raniutko zanim słońce wstanie msza... potem do marketu, a to sklep, a to podwieźć trochę materiałów budowlanych, bo przy szkole budują dom dla nauczyciela... i tak zleciało. Po południu udało się znaleźć łóżko na małe 20 minut... potem pobudka i lecimy spowiadać.... taaaak mi się nie chciało odkleić od poduchy.... miała mi tyle do opowiadania... Najczęściej jak mi się nie chce to znaczy, że mega warto. Ale ten szum deszczu... Jakby to rzekł mały rycerz Wołodyjowski "nic to". Dotarliśmy do małej outstation, niezbyt daleko od drogi. Haus lotu (czyli kościółek) pośród bananowców. Ludzi nie przyszło za wielu. Katechista mówi: to przez deszcz - ludziom się nie chce... (jak ja ich rozumiem ) dali mi krzesło w prezbiterium usadowili tak, że patrzyłem na duży krucyfiks... piękny. Tu na Papui rzadko się takie zdarzają. Jezus pokryty ranami, cierpiący, ze śladami krwi... To z niej moc czerpią wszystkie sakramenty. Wpatrywałem się w Niego ze łzami w oczach. Za każdym razem, gdy kładłem ręce na głowę, przytulałem i odpuszczałem grzechy widziałem tę krew... Wariat... tak nas ukochał... wzruszenie i wdzięczność.
ul. Kołłątaja 80/82
05-402 Otwock-Świder
kom. +48 512 800 971